Eseje KLT, zamieszczone w tygodniku konserwatywnym "W Sieci"
Buchalterzy przy Mikrofonie ·
Światowy sport przypomina szambo. Donoszą o tym wszystkie media. Kiedy w I rocznicę śmierci mojego Ojca – Bohdana Tomaszewskiego wspominam jego postać – robi mi się smutno a jednocześnie odczuwam ulgę. Dobrze,że nie musi być świadkiem kolejnych afer dopingowych FIFA, dymisji na szczytach władzy Chucka Blazera i Jerome Valcke – ogromnych, zasłużonych kar finansowych dla w/w. Ojciec, który zawsze w swoich relacjach sportowych przez kilkadziesiąt lat lansował idee Coubertina, czystość sportu i niemal obsesyjnie – zasadę fair play – powiedział by krótko : – „JEST MI WSTYD ZA WAS, PANOWIE ! „ .Dziś nie ma Starego na tym świecie, który jest coraz bardziej „wilczy” i nad to co piękne , wzniosłe i szlachetne – przedkłada opętańczą technologię i pościg za pieniędzmi.
Równo rok temu pisałem o Nim w „ w Sieci”, w eseju pt:”Ostatni uśmiech Ojca”:
„ – Gdy byłem całkiem mały, wierzyłem,że mój Ojciec będzie żył wiecznie, zaś wielcy ludzie są nieśmiertelni. Jakże się myliłem ! Zostaje po Nas pamięć. Tylko to ! To co rodzic opowiadał podczas obiadu przy rodzinnym stole – niezwykła aura, którą tworzył. Ze słów, które jak krople deszczu śpiewały w rynnach.
Pamięć o najbliższym człowieku. Przeszłość składa się ze scen dzieciństwa i wieku dojrzałego, z odprysków i fragmentów, które nie zawsze można poskładać jak puzzle. Ale można i warto próbować. Zanim ulecą w niebyt.
Pamiętam wiele. To co już nie ma znaczenia: jego wełniane słynne i wytarte marynarki ze skórzanymi nałokietnikami, kolekcję ukochanych krawatów, dziesiątki wywiadów prasowych, znaczki z olimpiad, figurkę z mosiądzu księcia Józefa Poniatowskiego, setki fotografii oraz ukochane książki. I jego twarz. Zniszczoną chorobą, lecz ciągle pełną blasku, znamionującą niewzruszoną wolę życia. Pamiętam jego chwiejąca się sylwetkę na korytarzu X pietra, gdy po raz ostatni sunął krok po kroku na balkoniku, próbując otworzyć mi drzwi. Ostatnie spojrzenie. Usiedliśmy. On na krześle , ja obok. Pamiętam jego charakterystyczny timbr głosu, każdy gest. A póżniej w jego sypialni i to, gdy mój pies wskoczył do łóżka by go pożegnać. To był nasz rytuał. Ojciec pieścił go chwilę za uszami, a pies lizał jego dłoń. Jeszcze słyszę ostatnie zdanie Starego: -” Dobry pies, dobry piesek…” A na koniec coś, co dziś zdaje się być Jego credo : „ Człowiek może się zmieniać aż do setki. Czytaj, maluj,pisz, wciąż twórz, ale słuchaj innych. Oni też próbują wyrazić siebie, choć wszystko już zostało powiedziane – próbują to uczynić własnymi słowami…”
Niezapomniane nasze telefoniczne spory. Których teraz brak ! Pamiętam jak mnie bezustannie pouczał i strofował. Dziś wiem i lepiej rozumiem, że ta jego obsesyjna krytyka syna, była spowodowana nie tylko chorobą, lecz głęboko skrywanym pragnieniem, abym potrafił dowieść, że okażę się jego godnym następcą .Abym wolno i pięknie mówił po polsku, rozwijał się jako twórca, i może najważniejsze – próbował zasłużyć na miano człowieka. – „ Gdy zostawisz coś cennego po sobie – zasłużysz na szacunek innych…”.
Minął pierwszy rok pierwszy rok od Jego odejścia za horyzont wśród chmur. Gdy słucham tenisowych relacji jego następców w telewizji ( nie wymieniam nazwisk, lecz są nimi niemal wszyscy z wyjątkiem utalentowanego Tomasza Lorka), ogarnia mnie chandra i zniechęcenie. Te relacje są bezduszne, miałkie, pozbawione intelektualnej głębi. Sprowadzone do podawania wyników, klasyfikacji i tabel z ubiegłych lat. Język tych komentatorów i byłych tenisistów, składa się z określeń „wytrychów”, jakich używają telewizyjni celebryci i redaktorzy telewizji śniadaniowych
Najczęściej używane słowa, to : „ugrać”, „wykombinować”,” nie odpuszcza”,”dopowiedzieć”. itp. Zastanawiam się, gdzie tkwi źródło tego językowego ubóstwa i zamętu ? Zapewne w braku ambicji tych młodych i nieco starszych „ dziennikarzy”, braku wartościowych lektur, zapatrzeniu we własną wiedzę i nieomylność, lecz także w to – co gładkie i modne. To bezkrytyczne naśladownictwo jest ostatnio plagą !
Komentarze mego Starego, cechował umiar,wiedza, doświadczenie i talent. To wszystko składa się na pojęcie profesjonalizmu. Mój Ojciec komentując mówił mało, robił długie pauzy, które przeszły do legendy jego relacji .Gdy dwaj tenisiści rozgrywali długą wymianę – milczał, aby dźwięk mocno uderzanej piłeczki dotarł do słuchacza. Gdy w pojedynku wygranym przez Fibaka z Taroczym (5 setów dokończonych następnego dnia) ,w pewnym momencie ta uderzyła w taśmę i spadła po stronie Polaka – wyszeptał : – „Oh! Boże ! Jak to boli ! Jak to boli !”. – Dziś często słyszę to zawołanie , które pada z ust niejednego komentatora. Chciałoby się rzec: – Naśladownictwo wzbronione !
Czego mi najbardziej brakuje w komentarzach dzisiejszych „dziennikarzy „ (byłych tenisistów i tenisistek), oraz kilkunastu starszych wyjadaczy, to prób zbliżenia się do wnętrza sportowca, nakreślenia jego osobowości. Nie potrafią śledzić przebiegu pojedynków pod względem taktyki – zarzucają widza potokami liczb. Jakby w ogóle nie interesowały ich same zmagania na korcie, np. taktyka Francuza Gaela Monfilsa czy Słowaka Martina Krajana, choć wszak najciekawsze zdaje się być właśnie to, gdy szala zwycięstwa przechyla się raz na jedną to na drugą stronę. Bohdan Tomaszewski to potrafił i dlatego był tak kochany przez kibiców. Umiał pokazać prawdę każdego pojedynku. Docierał tam , gdzie nie sięga oko kamery. Ważna dla niego była porażka – pojęcie wymyślone przez Ojca – może ważniejsze od zwycięstwa, gdyż jak zawsze twierdził – o wiele ciekawsze.
W pisanej przez 15 lat biografii „Stadion zachodzącego słońca”, zadałem mu kiedyś pytanie: – „ Czy umiałeś sam przegrywać ?” Ojciec zamyślił się, zaciągnął papierosem, i rzekł :- „Nie umiałem przegrywać, synku. Straszliwie cierpiałem z tego powodu i być może później, już jako dziennikarz, starałem się analizować tych, którzy przegrywają nie tylko z rywalem, ale z własną słabością. Motyw porażki będzie potem stale obecny w Jego pracy reporterskiej. Zawsze bardziej intrygowali go zwyciężeni od zwycięzców. Ci wszyscy outsiderzy, którzy z grymasem bólu na twarzy kończyli ostatni kilometr maratonu, ostatnie 20 metrów…
Ciągle zastanawiam się, na czym polegał fenomen sprawozdań Bohdana, który nad wyniki,tabele i statystyki, przedkładał identyfikowanie się z biegaczem, skoczkiem w dal, czy tenisistą ? Powtarzał : – „ Im większe wzruszenie , tym większa powściągliwość i mniej słów. Im większy ładunek uczuć ma w sobie sprawozdawca – tym musi go cechować większa skromność i pokora.
Po raz kolejny słyszę identyczne zawołania „dziennikarzy” : – Fantastyczny return!”…” Co za zagranie!” …” Przepiękny slice!”. Po prostu opadają ręce i chce się wyłączyć dźwięk. Wielbiciele talentu Bohdana Tomaszewskiego czynili tak już 40 lat temu. Pozostawiali obraz telewizyjny, wyłączali fonię i podłączali głos spikera z radia.
Dlatego, pozwalam sobie zrobić życzliwą uwagę. Zaprzestańcie zarzucać słuchaczy i widzów liczbami. One niewiele mówią o człowieku. O jego wysiłku, ambicji, nieustępliwości, inteligencji,a nawet – co zdaje się całkowicie umykać „ Buchalterom przy mikrofonie” – marzeniach sportowca. Te ostatnie, to nie tylko sam wynik. Nowy ranking. Procent pierwszego serwisu. Kwota premii. To coś najbardziej ludzkiego, bez czego świat sportu stał się kompletnie wyjałowiony z uczuć.
Czytajcie mądre książki. One wzbogacają naszą wyobrażnię. Poszerzają paletę słownictwa. Po prostu rozwijają Nas. Przeczytajcie „Rogi byka” Hemingway’ a, „ Książę nocy” Nowakowskiego, „1000 Polnych dróg” Waller’a, a nawet sięgnijcie po „Trylogię” Sienkiewicza. Tam znajdziecie, to czego wam brakuje najbardziej. Języka ! oraz prawdy o życiu. Bez książek wasze relacje będą puste, miałkie,gładkie. Nie przestaną trącić banałem.
Dotarł do mnie list od wielbiciela mego Ojca, pana Jerzego. Oto co pisze: – „ Na początku stycznia, odbyły się wybory najlepszego sportowca Polski. W trakcie tej uroczystości wspomniano o Elżbiecie Krzesińskiej, zmarłej w minionym roku wielkiej lekkoatletce .To dobrze,że przypomina się dawnych mistrzów. Należy o nich pamiętać. Co mnie jednak zabolało, to brak wspomnienia o Bohdanie Tomaszewskim. Jeśli ktoś powie,że przecież nie był On sportowcem, to jest w błędzie, gdyż sport to nie tylko : szybciej, dalej, wyżej, lecz wierność idei, a pan Bohdan był nie tylko jej wierny, ale te ideę propagował i podtrzymywał .Ze sportem był związany przez kilkadziesiąt lat .Widział i wskazywał jak zmienia się na gorsze .Nie był też zwolennikiem wprowadzania nowych dyscyplin do igrzysk. Uważał,że obniżają one wartość medalu. Mało tego ! Był przeciwnikiem wprowadzenia tam swego ukochanego tenisa. Twierdził,że dla tenisisty ważniejszy jest od medalu „Wielki Szlem”, zaś najcenniejszym laurem udział w Wimbledonie .Nigdy nie byłem na pogrzebie znanej osoby, lecz gdy umarł – pobiegłem na Powązki i ja.”
A ja – na koniec wspomnienia o moim Ojcu, przypomnę raz jeszcze co utkwiło mi w pamięci, gdy odszedł. Ktoś rzekł : – „ Znałem wielu. Ciszewski był świetny w piłce. Hopfer niezły w maratonie. Tuszyński w kolarstwie. Trojanowski w lekkiej atletyce, ale takiego drugiego nie było i nie będzie. Miał dar od Boga! Słuchałem go całe życie. Nawet moja stara matka, moja matula, która w ogóle nie interesowała się sportem. Pamiętam, jak nadawał o tenisie z Torwaru, gdy w Hali Gwardii walczył Pietrzykowski albo Drogosz, gdy na Dużej Krokwi frunął Fortuna, i ze Stadionu X-lecia , gdy walczyliśmy jak równy z równym z Amerykanami,a maleńki Andrzej Badeński zwyciężał na 400 metrów. Pan Bohdan tymi swoimi transmisjami potrafił uciemiężonym Polakom dodać skrzydeł i wlać w serca odrobinę nadziei.”
Komentarze
Zobacz też: Najważniejszy dzień (moralitet na poniedziałek) Dom wariatów