Eseje KLT, zamieszczone w tygodniku konserwatywnym "W Sieci"
Tęsknota za geniuszem ·
Dzisiejszy świat to nie tylko “globalna wioska”. To gigantyczny sklep. Wyjałowione umysły ludzi, którzy coraz bardziej upodabniają się do filmowych cyborgów, przypominają chore istoty nastawione wyłącznie na pomnażanie pieniędzy.
Ludzie wszystko robią w biegu. Poruszają się. Jedzą. Kochają. Komunikują się. Nasz język przypomina bełkot. Miłość jest sprowadzona do fizjologii. Zaś twórczość – jej główny motyw – zamiast tak istotnej kreacji – to coraz bardziej widoczne pragnienie dorabiania się.
Ze wszystkich stron atakuje nas reklama! „Kup nowy samochód! Jeszcze lepszy, bardziej ekonomiczny, choć z silniejszym silnikiem i klimatyzacją gratis!”- krzyczy podnieconym głosem ciągle ten sam lektor w P.R. i TV. – „Zasługujesz na to! Kup nowy szampon! On pozbawi cię nie tylko łupieżu lecz doda blasku i świeżości twym włosom!” Graniczące z histerią i nachalne nawoływanie wciska się w każdy zakamarek naszej podświadomości. – „Kup, Kup, Kup!!!” wołają namawiając nas coraz popularniejsi aktorzy
i celebryci. Zapominamy tylko o jednym, że te wszystkie nieszczere, choć zawodowo wygłaszane modulowanym głosem teksty, nie zapewnią nam jednej prostej i podstawowej rzeczy – SZCZĘŚCIA.
Szczęście jest abstrakcją. Prawie metafizyką. Dobra wróżka, która opowiada nam na dobranoc piękną baśń znika a my, budzimy się jeszcze bardziej zagubieni, coraz bardziej zachłanni na szczęście, obsesyjnie pazerni na cywilizacyjne dobra. Ale czy nowa komórka, nowy model kosiarki do trawy, albo kuchni elektrycznej zapewni prócz wygody owo szczęście?
Szczęście trwa ułamek sekundy. Jest jak kawałeczek rozbitego szkła. Schylasz się, zbierasz drobinę po drobinie ale nie złożysz z nich swego życia. To tak jak puzzle – modna zabaweczka, pobawisz się i szybko znudzisz. Jak uczynić swe życie piękniejszym, lepszym, w pełni udanym? Osiągają to nieliczni. Szczęście jest jak flesz przenikającego przez zieloną żaluzję światła. Wyciągasz dłoń, próbujesz uchwycić promień słońca ale ono jest szybsze od myśli. Robi z tobą co chce. Szczęście jest jak umierający motyl. Żyje jeden dzień. Wraz
z nadejściem nocy przysiada na parapecie, zastyga.
Szczęście bywa unikatowe. Jest rarytasem w dzisiejszych chorych na egocentryzm
i cynizm czasach. Można i trzeba próbować być szczęśliwym, ale nie za wszelka cenę. Czy koniecznie budując nowe, lepsze życie musisz pozostawać z własną rodziną, która jest pomyłką? W starym związku, który jest nie udany? Albo ze skłóconym bratem lub własnym synem? Gdy najbliższe osoby nas ranią – jakże trudno wybaczyć, zapomnieć. Może wreszcie warto pomyśleć tylko o sobie.
Ostatnimi czasy ciągle tęsknię za geniuszem. Geniuszem człowieka, który będzie inteligentny i mądry, będzie potrafił kreować swój intymny świat, przestanie ciągle nienawidzić i będzie potrafił przewidywać swój los oraz kierować się nie tylko emocjami ale i rozsądkiem. Taki człowiek kojarzy mi się z geniuszem Jana Sebastiana Bacha.
Bach jest ojcem Muzyki. Jest jak ocean. Jego niezwykły instynkt syntezy sprawił, że
w swoich utworach znajdujemy wszystko:“żelazny konstruktywizm i szarpiącą dramatyczność wyrazu, wirtuozostwo i głębię, monumentalną potęgę i intymny liryzm”. Żyjąc na przełomie dwóch epok – pisał w swojej książce o Bachu Stefan Kisielewski – połączył obie w swoim dziele: „będąc ostatnim polifonistą stał się zarazem homofonistą. Nie obca była mu muzyka instrumentalna i wokalna twórczość włoska, ani klawesyniści francuscy, muzykę zaś niemiecką swoich czasów znał na wylot. Zadziwiająca jest wrażliwość Bacha na nowości techniczne. Był ekspertem w dziedzinie konstrukcji organów i mistrzem w nowych sposobach gry na tym instrumencie. Skrzypek, klawesynista, pianista, dyrygent i chórmistrz, pedagog
i organizator, zbierał wszelkie rodzaje techniki i style muzyczne aby je wykorzystać w swoim tyglu muzycznym. Bach przerzucił pomost w przyszłość. Kochał i wzorował się na nim Fryderyk Chopin (Preludia i fugi z Wohltemperiert Klavier stanęły u kolebki Etiud Chopina), uwielbiali go Liszt, Mendelssohn, Schumann, a sam Mozart – zachwycił się kiedyś w Lipsku jedną z jego kantat”.
Bach tworzył w osamotnieniu. Podobnie wielcy malarze: Vincent van Gogh, Paul Gauguin i setka innych. Bach to nie tylko genialny muzyk i kompozytor. To wzór pracowitości. Kreator życia. Kto wie czy nie największy autorytet dla przyszłych pokoleń kompozytorów.
Co jest tak frapującego w życiu genialnych artystów? Dlaczego niemal każdy twórca próbuje dorównać a czasami kopiować starych mistrzów? Czyżby dlatego, że w wielu z nas tkwi potrzeba doścignięcia, pobicia sławniejszego i bardziej genialnego twórcy? Zapewne tak.
Współczesny świat składa się w przeciwieństwie do tamtego – “starego świata” – z niezliczonej ilości dyletantów, pseudo twórców, którzy w pogoni za mamoną powielają dawno napisane kompozycje, namalowane pejzaże, wyreżyserowane obrazy filmowe i zagrane role aktorskie. Gdy po raz wtóry słucham “Don’t give up on me “ Solomona Burke’ a, albo “You don’ t know me” Ray Charles’a, kiedy usiłuję prześledzić reżyserię i montaż Akiro Kurosawy w “Tronie we krwi” (na motywach „Makbeta”) czy grę James Deana w “Na wschód od Edenu”. Gdy chłonę do upadłego kadr po kadrze “8 i 1/2 “ Federico Felliniego – uprzytamniam sobie, że nie ma już takich geniuszy a nawet jeżeli gdzieś są – to przeważnie wegetują na obrzeżach kultury.
Geniusze odeszli a wraz z nimi przeminęła ich niezwykła energia, inwencja twórcza, zmysłowość i ekspresja. Odeszli bezpowrotnie malarze: Pablo Picasso i Salvador Dali. Odeszli poeci: Jonasz Kofta i Hal David. Genialni muzycy: Krzysztof Komeda Trzciński i Tomasz “Szakal “ Szukalski. Wspaniali aktorzy: Giulietta Masina, Natalie Wood i Marlon Brando. Całe zastępy artystów.
Pozostały Ich dzieła. Przepełnione duchowością. Pełne wyrazu. Przepojone prawdą o Nich i o nas samych. Zagubionych, poobijanych, wiecznie samotnych.
Geniusz i współczesny, chory świat. Świat, którym rządzą największe trucizny: pieniądz i reklama a przede wszystkim komercyjne podejście do każdej sfery naszego życia. Reklama, która wciska się jak robactwo, którego nie można zniszczyć najdoskonalszym środkiem.
Nigdy nie zapomnę mego spotkania ze starym szewcem w maleńkim pokoiku na ulicy Mokotowskiej. Przywiozłem sandały mojej córki. Stary Mistrz uniósł lewy sandał do oczu, przybliżył głowę i przyglądając się przez grube szkła rzekł: – „To zajmie mi kwadrans. Najlepiej niech pan zawoła córcię z samochodu”. Po czym usiadł na taborecie i odwrócony do mnie tyłem pochylił się jeszcze niżej nad sandałem. Obserwowałem szewca jak urzeczony. Widziałem jego grube, chore przypominające rogale palce. Jak wyjmował z pudełka pędzelek i nabierając nim kilkakrotnie klej, pociągał nim wzdłuż krawędzi buta. Była w tym maestria. Niby zwykła dokładność a jednak coś więcej niż zawodowstwo. Czuło się w tym miłość
a nawet zaryzykuję – czułość. Stary szewc odczekał teraz kilka minut i przyciskając dwoma kciukami posmarowany brzeg trwał tak bez ruchu. Dziesięć minut potem ułożył sandał pod igłą maszyny do szycia. Lewa dłoń nadal trzymała unieruchomiony sandał. Prawa dłoń zaczęła obracać korbką. Kręcił nią raz w lewo a potem z powrotem – w prawo. Jeszcze raz. Jeszcze raz. I tak kilkakrotnie. – Ile się panu należy? – zapytałem, gdy skończył. – 20 złotych – odparł, po czym zapakował mi sandał w papierową torbę.
Józefina nie raczyła wysiąść z samochodu. Szkoda! – pomyślałem. Zobaczyłaby jeszcze jednego geniusza.
W dwa miesiące później przejeżdżając ulicą Mokotowską ujrzałem na szybie białą kartkę i napis: „Zakład zamknięty!”.
Pewien poeta powiedział pięknie i zwięźle: „Wszystko zostało już powiedziane. Napisano wiele wierszy i poematów. Powstało tysiące dzieł malarskich. Ale i wy możecie nadal próbować. Próbować wyrazić ten świat własnymi słowami”.
Komentarze
Zobacz też: Zapach Kobiety Psia łapa