Listy od moich fanów
List grudnia ·
Otrzymałem od Anny dwa listy:
Panie Krzysztofie!
Poznaliśmy się w Latinie.
Campo było straszne, a Pan właściwie nic o nim nie pisze, bo Państwo od razu pojechali do Rzymu, do hotelu.
Ja jako singielka siedziałam tam dobrych parę tygodni.
I było naprawdę strasznie.
Potem miezkałam w hotelu Bologna. W Latinie, nie w Rzymie, bo pracowałam na Campie jako tłumaczka. Więc byłam tam codziennie i przeze mnie przechodziły ludzkie losy.
Teraz po latach wraca to we wspomnieniach. Dlatego zajrzałam do Pana książki.
18 maja 2000 roku, w Bibliotece Ursynowskiej napisał mi Pan dedykację: “Abyś się nigdy nie poddawała”.
To dziwne, ale właśnie w tej chwili takie słowa są mi bardzo potrzebne.
Dziękuję Panu za nie.
Pozdrawiam.
Wesołych Świąt i Szczęśliwego Nowego 2010 roku.
Anna Bartkowicz
PS
Jestem teraz tłumaczką tłumaczącą książki.
Różne moje “wyroby” spotka Pan w Internecie, (np. w katalogu Biblioteki Narodowej).
Jeszcze raz pozdrawiam,
A.B.
I drugi
Drogi Krzysztofie!
Nie wiem, czy byliśmy po imieniu, ale cóż w naszym podeszłym wieku
(Ty – o ile się nie mylę,dziecko Powstania, ja – baby boomu lat pięćdziesiątych),
możemy przejść na ty bez brudzia.
Myślałam, że napisałam zrównoważony mail, jak przystało na stateczną osobę,
a tu się okazuje, że było tam tyle emocji.
Może rzeczywiście, bo campo było takie, że można, zachowując wszelkie proporcje,
powiedzieć za Josephem Conradem:
“the horror, the horror”.
Straszna też była komuna, która przyzwoitych ludzi skazywała na taką poniewierkę, degradację i poniżenie ludzkiej godności.
A nieraz i na śmierć, bo nie wiem czy wiesz, ale pewnego dnia w campie pewien góral w samo południe skonał, bo nadużył alkoholu.
Nie zdawał sobie sprawy, że alkohol plus włoskie słońce mogą mieć takie skutki.
Nie chcę się rozwodzić nad innymi szczegółami, bo to toksyczne, a jest już Wigilia.
(Jak zwykle siadłam do komputera po robocie, a robota tłumacza przeciąga się często do późna).
Nie, nie mam V wydania Twojej książki, ale się zainteresuję. Poszukam w Internecie.
Sedecznie pozdrawiam i jeszcze raz Wesołych Świąt,
Anna
PS
Jest teraz w moim życiu jakiś freudowski czas – odkręca mi się film z przeszłości. Dlatego to wszystko.
A to, że do Ciebie napisałam, to był jakiś dziwny impuls.
Miło, że odpisałeś, bo w dzisiejszych czasach nie wszyscy mają taką kindersztubę.
A skoro padło słówko z cząstką “kinder”, to powiem Ci, że jako dziewczynka grywałam w tenisa na Agrykoli
i widywałam Twojego Ojca – grał zawsze w długich białych spodniach. Bardzo to było eleganckie i imponujące.
Jeszcze raz pozdrawiam,
A.B.
Komentarze
Zobacz też: List października List maja 2010