Listy od moich fanów
Obszerne fragmenty listu od Elżbiety Piotrowskiej ·
Z tego mojego pobytu jeszcze taka mała refleksja o różnych ludziach z
Kazimierza i LUDZIACH Z DUSZĄ…jakich tu ostatnio udało mi się spotkać.
Otóż dzień, przed koncertem, na rynku i w wąskich uliczkach Kazimierza
obserwowałam ten przemieszczający się “ dziki tłum”, który momentami
wywoływał nawet zmęczenie.
Patrzyłam z podziwem na Ciebie jak pracujesz, na ludzi takich jak TY,
których można podziwiać bez końca i nigdy tego podziwu dość i
…patrzyłam na ludzi zupełnie innych, dziwnych, odmiennych, z których
co drugi próbuje coś zwiedzać, ale sam do końca nie wie co, potyka się
niechcący o stojące na bruku rzędy obrazów, bo jeszcze nadmiar procentów
(%) z wczorajszej czy może już z dzisiejszej imprezy mu nie wywietrzał,
innych ludzi, którzy próbują coś pokazać, sprzedać nie do końca mającego
wartość artystyczną i jeszcze innych, którzy przy dźwiękach szarpanej
muzyki zbierają na piwo, podróż i inne wymyślone przez siebie cele. Z
tych drugich większość liczy na przysłowiowy , darowany grosz.
Już teraz stało się bardzo modne i nawet w każdym podrzędnym barze, na
ladzie stoi słoiczek z napisem “zbieramy na wycieczkę”.
….
Są tacy co mnie ujmują za serce, ale są tacy
co zniechęcają swoim chamstwem, natarczywością, kłamstwem, cynizmem itd.
Wracając na parking ten obok fary, który kosztuje tu w Kazimierzu 15
złotych obojętnie na ile się zatrzymujemy na godzinę, dwie czy na cały
dzień, na ławce obok baru “POD PSEM” zobaczyłam bardzo stara zmęczoną
chyba długim i ciężkim życiem cygankę. Siedziała na rogu ławki, a w
trzęsącej się ręce zamiast zamiast typowej talii kart atrybutu
cygańskiego uroku i magii, trzymała mały, plastikowy, biały kubek. Taki
do picia napojów. Siedziała cicha, skulona nie mająca już w tym wieku
siły przebijać się przez tłumy. Nie naciągała też na wróżenie. Siedziała
cicha, wpatrzona w poruszających się ludzi i czekająca na przysłowiową
jałmużnę.
Zatrzymałam się, spojrzałam na nią i na jej pomarszczoną, zmęczoną
twarz. Zrobiło mi się jej strasznie żal. Poczułam do niej jakąś
nieodpartą nić sympatii. Była zadbana. Miała na sobie biały sweter
robiony na drutach, kolorową cygańską spódnicę i kolorową chustkę na
głowie z pod której wystawały kosmyki siwych włosów. Mimo, że jesienne
słońce grzało dzisiaj dość mocno ubrana była wyjątkowo ciepło. “ Widać
stare kości już marzną inaczej niż młode” – pomyślałam. Typowy obraz
starych ludzi. Ciepłe ubrania i skulona sylwetka.
Patrzyłam na ten obraz jeszcze przez chwilę. Obserwowałam przechodzących
ludzi i tych starszych i tych młodszych. Prawie nikt nie zwracał na nią
uwagi. Prawie nikt nie wrzucał jej monet mimo, że co jakiś czas cicho
prosiła: – Dajcie panie parę groszy.
Obok niej jakaś para lizała lody, dzieci przy automatach wydziwiały ile
to jeszcze kulek muszą kupić, bo takiej i takiej, i takiej to jeszcze
nie mają. Ich mama między jednym liźnięciem, a drugim leniwie próbowała
tłumaczyć: – Masz już w domu tyle, że nie ma gdzie trzymać i zwracając się do męża
powiedziała.
-Daj niech kupują. Mąż lekką ręką wyjął z kieszeni kolejne dwuzłotowe
monety, bo mniejsze kulki były po złotówce i wg dzieci w ogóle się nie
opłacały. Rozbawione i rozkapryszone dzieci wrzucały monety bardziej
mechanicznie niż z zainteresowania, a kulki jedna po drugiej sypały się
z automatu…
A obok? A obok przesuwa się leniwy tłum zapatrzony w dal i nie
dostrzega, że tuż tuż dosłownie w zasięgu ręki siedzi człowiek.
Człowiek, którego przygniotła już starość, nie ma siły walczyć o swoje i
może liczy ostatnie grosze na kawałek chleba.
…
Podeszłam, przywitałam się i usiadłam bardzo blisko niej: – Dzień dobry.
Spojrzała na mnie zaskoczona, z zaciekawieniem, kubeczek w którym
brzęczała jakaś dwuzłotówka i kilka monet po 20 groszy położyła na
kolanach i odpowiedziała wolno: – Dzień dobry. – Nigdy tu Pani nie spotkałam – zagadnęłam – Rzadko już jestem tu – odpowiedziała spokojnie nadal bacznie mnie
obserwując. – Spotkałam dzisiaj tu w Kazimierzu wielu ludzi. Każdy na coś zbiera.
Jedni na piwo inni na wycieczkę, a Pani? Na co Pani zbiera, ale tak
szczerze. Zgoda?
Kiedy to mówiłam włożyłam dyskretnie rękę do swojej kieszeni, bo i tak
odchodząc dałabym jej tych kilka złotych. Nawet tylko za to, że jest
taka inna, prosta…
Zamyśliła się przez chwilę, patrzyła w chodnik, a po chwili spojrzała na
mnie i powiedziała: – Powiem! Na życie i na lekarstwa…… na nic innego.
…
Stojąc jeszcze chwile, ale już po drugiej stronie chodnika widziałam jak
znowu trzyma wyciągniętą dłoń, a przechodnie słysząc jej ciche: – Dajcie panie parę groszy…mijali ją obojętnie.
Moje miejsce obok niej na ławce też było puste. Obserwowałam ławkę z
cyganką, ale nikt do niej nie podszedł, nikt się nie przysiadł…czasem
padło lekkie brzdęk. Chyba ktoś wrzucił leciutką monetę…może jakieś 20
groszy? Tłum dalej przesuwał się obojętnie jak na ruchomych schodach.
Komentarze
Zobacz też: Listy od P. Agaty List października